Un cane molto aggressivo
Włosi
są uparci i słabo wykształceni. To bardzo dziwne, że moja sława nie dotarła do
tego kraju. Nikt o mnie nie słyszał. To naprawdę niedopuszczalny brak w
edukacji. Szybko ich jednak uświadomiłem kim jestem. Podobnie jak nauczyłem
odpowiedniego respektu. Zajęło to dwa dni. Ojciec zawsze mówi, że jestem
wyśmienitym pedagogiem. Czasami wie, co mówi.
Jak
mówię, Włosi są uparci. Przytoczę dwie opowieści jako przykłady pedagogicznego
działania, gdy zmagasz się z uparciuchami, co to nie rozumieją ani ludzkiej,
ani psiej mowy.
Pierwsza
lekcja odbyła się za raz po naszym przyjedzie do hotelu. Mamy, całą rodzinką,
wyjść na spacerek, gdy w recepcji zaczepia nas jakiś Włoch. Coś tam mamrocze,
nic nie rozumie, matka i ojciec też jakoś po dziwnemu mówią. Ten wyciąga łapę
do mnie. Tak po prostu. Z uśmiechem i dziecięcym bełkotem na ustach. Trochę za
szybko reaguję i udaje się dłoni wycofać nim spotkała moje ząbki. Rzucam kilka
obelg i pogróżek, że sobie nie życzę bycia głaskanym. Bo co to ja, pluszak
jakiś? Matka coś tłumaczy kolesiowi. Ten próbuje jeszcze raz. No to straciłem
cierpliwość. Gdyby mnie ojciec nie przytrzymał byłoby o jednego Włocha mniej na
świecie. Ten uniósł dłonie do góry i wycofał się pod ścianę. Więcej już nie
próbował mnie zaczepiać. Z drogi schodził
tłumaczył obsłudze, że respekt i szacunek bo „un cane molto aggressivo”.
No, pewnie. Dopiero teraz się dowiedzieli, phi.
Lekcja
druga obyła się w restauracji. Kolejny Włoch uznał, że zostanie moim znajomym. Ojciec i matka próbowali tłumaczyć w różnych językach "molto aggressivo". Ale ten, jak to Włoch, swoje wiedział. Próbował
przekupić mnie szynką. Szynka była dobra. To jednak nie powód, aby mnie
głaskać. Wychowawczo wbiłem kiełka w palucha. Krzyknął. A ja mówię, aby po
szynkę skoczył, zamiast podskakiwać w miejscu i skomleć jak szczeniak jakiś. Przyniósł
kolejną porcję. W odpowiedzi ukazałem kuły i wydałem ostrzegawcze warknięcie. Zachował odpowiedni dystans. Postępował już z należytym szacunkiem. Włosi nawet dość szybko się uczą.
I
tak oto moja sława zawitała do Włoch. Obsługa hotelowa schodziła mi z drogi. Nawet
nie wchodzili do naszego pokoju. Pani sprzątająca na dźwięk mojego imienia
unosiła dłonie do góry i kręciła z przerażeniem głową. Miała jednak pecha i
spotkała mnie na korytarzu. Rzuciłem jej groźne spojrzenie. Z krzykiem schowała
się za najbliższym fotelem mamrocząc coś pod nosem. Pokazałem jej od niechcenia
kiełka. My, Chihuahua'owie jesteśmy dobrymi panami. Pobladła, zesztywniała, po czym runęła z hukiem na ziemię. Że też
ludzie muszą tak hałasować.
Hotel
i restauracja zostały podbite. Niedługo potem, po zorientowaniu się w układzie
sił, podbiłem ulice. Trudno szło się porozumieć z tutejszymi psami. Nie wykształciły
znajomości odpowiedniego języka. Nie stanowiło to jednak problemu, aby ich
sobie podporządkować. Trudniej było z dziewczynami. Z dziewczynami ogólnie to
bywa trudniej.
dopiero zaczęłam swoją przygodę z włoskim, wiec niebawem będę się porozumiewała :D niemniej - nieładnie gryźć :)
OdpowiedzUsuńAlez z Ciebie grozna bestia! Kto to widział glaskac bez pozwolenia Twojego!
OdpowiedzUsuńGrunt to umieć sobie wszystkich dookoła wychować! Brawo!
OdpowiedzUsuńI słusznie porządek musi być, wspieram kolegę w działaniach wychowujących ludzi, też tak robię :-)))
OdpowiedzUsuńfiiu fiu, w dwa dni to szybko!
OdpowiedzUsuńWilku, dobrze, że pokazałaś to iż nie życzysz sobie głaskania. Pies to nie pluszowa zabawka i nie każdego można macać rękoma. Czekam na kolejne Twoje włoskie i nie tylko przygody.
OdpowiedzUsuńcharakterek, ale tak czasami też trzeba
OdpowiedzUsuń