Mieć brata czy nie mieć? To nie jest pytanie
Moi
wierni wyznawczy, zapewne wiedzą, że od pewnego czasu mam brata. Napiszę niedługo
jak do tego doszło. W każdym razie wyszło inaczej niż rodzice planowali. Normalne.
Spodziewałem się, że nie będzie tak jak mówią.
Ojciec
ogólnie to wciąż lekko zdziwiony chodzi. Przez kilka pierwszych dni mamrotał,
że to szaleństwo, taki brat dla mnie; że co, jak się nie uda. Takie tam
marudzenia starego. Uszka tylko bolą od słuchania. Mniejsza z nim. O bracie będzie,
a dokładnie jak to jest mieć brata. Krótko, bo się spieszę do roboty. No to:
Bycie
z bratem wymaga oczywiście pracy wychowawczej, ale ja jestem znanym, wybitnym
pedagogiem (nie to co stary). Fakt, że Bambulos nie rozumiał wiele rzeczy. Takie
tam podstawy domowego życia. Nie trzeba bać się czajnika, a jak matka mówi, by
nie wkładać głowy do zmywarki, to się nie wsadza… Niekiedy starczyło, że raz
czy dwa coś mruknąłem, podkreśliłem spojrzeniem słowa rodziców czy sam coś tam
wyjaśniłem. Mądry z niego pies, chociaż nie Chihuahua.
Są
też sprawy trudniejsze, ale jak mówię, brat szybko chwyta. Tłumaczę: Nie ma co
płakać za starymi, zawsze wracają, a czasami przynajmniej coś przyniosą do
papusiania. Wyjścia ojca to w ogóle można ignorować. Sam przyjdzie się witać.
Nie ma co szaleć. Jeszcze się ludziom w głowach pomiesza od nadmiaru czułości.
Najtrudniejsza
jednak sprawa to sąsiedzi. Burklandowie za płotu, to odwieczni wrogowie. Zdemoralizowane
jednostki, które trzeba eksterminować. Bambulos jakoś tego pojąć nie chce. Mówi,
że przemoc jest zła. Odpowiadam, że zła jak zła, ale konieczna czasami. A
niektórzy innego języka po prostu nie znają. To odwieczna wojna. Nie można być
neutralnym. Nawijam dalej. I chyba go powoli przekonuję, bo zaczyna mnie
wspierać. Wyrobi się chłopak.
Po
pierwsze wiec wychowanie. Tyle roboty, ze niemal nie ma czasu na nic innego.
No
dobrze, czasami się wspólnie bawimy, chociaż bywa, że braciszek się trochę
zapomni i mnie staranuje. Wybaczam mu jednak. W końcu brat. I nie specjalnie. Stara
się, wiem.
Czasami
wspólne domu pilnowanie. W końcu nie jest wszystko na mojej małej główce. Tylko
Bambulos nie łapie jeszcze, co stanowi realne zagrożenie. Alarmy w nocy
podnosi, że się koty tłuką za oknem. A nich się tłuką, jak lubią, co im
zabraniać będę. Czy że sąsiedzi muzykę puszczają i gadają. O ile to nie
Burklandowie to niech sobie śpiewają i tańczą. Krzywdy nam nie zrobią.
Powiem,
że fajnie mieć towarzystwo. Szkoda tylko, że brat jeszcze za bardzo się nie
chce przytulać. Dobra, kilka razy rzuciłem się z ząbkami. To wychowawczo było.
Nie więcej. Już mu wybaczyłem. Nie potrzebnie się spina.
I jeszcze, jedna zła
rzecz wielce. Ojciec wprowadził nam komunizm: terror i równość. Koniec świata i
cywilizacji. Nie można sobie spokojnie poszczekać na Burklandów, bo zaraz
przychodzi i ucisza. A jak się nie słucham, to mi karę na ogródek daje. Dzwoniłem
już do TOZ’u, ale jakoś nie rozumieją problemu. Lewactwo mocno się trzyma.
Trzyma się i rozdziela
według potrzeb. Tak, tak, ojciec jak na komucha przystało, lepiej wie, kto z
nas czego potrzebuje. I wydziela, niby po równo przysmaków, to samo żarcie w
miskach, tylko w innych proporcjach. Masakra.
Ja, Wilku jednak nie
poddaje się tyrani i walczę o wolność swoją. Partyzanckie akcje podejmuje. Dwa
razy nawet wyjadłem wszystko, co Bambulos dostał na obiad. Potem trochę źle się
czułem, bolał mnie brzuszek i ledwo co chodziłem. Ale wygrałem. Walka trwa!
Chociaż braciszek jakiś
smutny chodził. Marudził, że głodny. Ojca wina. Po co Wilka prowokował.
Dobra, lecę do
braciszka.
Komentarze
Prześlij komentarz