Wilk w Neapolu




Wiecie z poprzedniego wpisu, że byłem sobie we Włoszech. Nic wielkiego, mówię wam. Ojciec z matką jechali na konferencje i nie wiadomo dlaczego uznali, że mnie to też zainteresuje.  „Świat zobaczy” mówił ojciec. Taa, super.

Nie wiem, co takiego fajnego jest w podróżowaniu. Zwłaszcza jak ciebie pakują do wielkiego, ryczącego bzykolota i przez wieki niemalże trzymają w hałasie, że uszka zatyka. A telepie tak, że nawet oczek nie zamkniesz. To jeszcze można byłoby jakoś znieść, gdyby było po co.


Jeden, wielki rozgrzany i cuchnący beton, pełen trąbiących i wyjących samochodów i skuterków. Prawie żadnej zieleni. Niby cywilizowany kraj, a toalet dla piesków nie ma. Tylko gdzie niegdzie dzikie kępki trawki, nieśmiałe chwaściki rozsądzające lepiący się chodnik.

Inne psy też jakieś takie dziwne – jakby języków nie znały. Na przykład dziewczyny – za nic nie można było zagadać. To znaczy ja gadałem, ale one nic. Głupie jakieś. Taki buldog angielski też przygłupi. Język agresji niby uniwersalny, to mu mówię, że to już są moje ulice i żeby sobie znalazł lepiej inną dzielnie, a ten gapi się zdziwiony. Oczy ci wypadną, mówię mu. A ten dalej, patrzy i patrzy. I tak ze wszystkimi tam. Ani zadymy, ani miłości. Nuda.

Chodzenie w skwarze, nawet wieczorami, nie jest rzeczą przyjemną. Na szczęście dają wodę w różnych spelunkach rozsianych przy chodniku. Tylko czy muszą mi stolikami zagracać drogę?
Tak więc, dzięki ojciec, dzięki matka, super nudna wyprawa. No trochę w knajpkach posiedziałem, ale to i u siebie mam. U sobie mam trawkę, ciszę i kumate psy.My, Chihuahua'owie wolimy cywilizowane kraje.

Na szczęście klima w hotelu była. Można było sobie spokojnie pokimać.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty