Bambulos Bablodorus



 Dzisiaj opowiem trochę o moim braciszku. Już ponad miesiąc jak jest z nami. Coraz więcej umie, i coraz więcej rozumie. Chociaż wciąż nie mogę mu wyjaśnić, że walki kotów nie są naszymi sprawami i nie musi mnie budzić w środku nocy z tego powodu. Ojcu zresztą też się nie udaje. 

Historia braciszka jest nam nieznana. Wiemy niewiele o jego życiu sprzed bidula. On sam też jakby nie pamięta, a może, po prostu, jeszcze o tym mówić nie chce. Wszystko to spekulacje. To, co czasami wyczytuję z jego smutnych oczu.


Porzucony? Wygnany? Zagubiony? Co sprawiło, że Bambulos znalazł się sam, bez rodziny, bez schronienia? Dlaczego ten aż nazbyt przyjazny i naiwnie ufny, skory do pieszczot i zabawy Bablodorus został skazany na tułaczkę po niebezpiecznym świecie? Próbuję się tego dowiedzieć. Pytam się go, co takiego odwalił – podwędził kurczaka na niedzielny obiad? Wykopał dziurę w nowym wypoczynku zakupionym na raty? Braciszek słucha, wzdycha i chowa się w swoim pokoiku. Układa pyszczek na łapkach i spogląda gdzieś w dal.

Rodzice opowiadają, że Bambulos włóczył się po wiosce w towarzystwie małej suczki, która broniła go przed światem. Miałeś szczęście, mówię mu. Małe pieski są najstraszniejsze i najwaleczniejsze. Zwłaszcza Chihuahua’owie. Z taką ochroną to nic straszne nie jest.

Braciszek znowu wzdycha. Nie lubi wspominać. Tak jakby wszystko chciał zostawić za sobą. Widzę jednak, że coś go dręczy. Nawiedza czasem w snach. Coś, co sprawia, że nagle spuszcza ogonek i chowa się w swoim pokoiku.

Pogadajmy bracie, mówię mu. Będzie ci lepiej.

Mówię mu tak, bo i mnie ciekawi. Gdzie był, co widział i kim jest, skąd pochodzi.

On jednak zachowuje się jakby nie wierzył, że jestem w stanie zrozumieć. A ja przecież jestem empatycznym pieskiem. Terapeutycznym. No, dobrze, może i nie zawsze nadajemy na tych samych falach i to, co dla mnie jest tragedią jemu wydaje się śmieszne, ale przecież zawsze pogadać można.

Tymczasem, Bambulos znowu się chowa. Leży, patrzy w dal smutnymi oczami, wzdycha…

Potem przychodzi. Radosny, niczym szczeniak. Trochę mnie to dziwi. Jesteśmy przecież już poważnymi psami, w kwiecie wieku, dojrzałymi, a nie jakimiś młodymi oszołomami. Chociaż, trochę poszaleć chyba jeszcze przystoi. Tak odrobinę, pobiegać razem, wykopać jakieś dziurki, wyrwać krzaczka… No, w sumie, czemu nie.

Dziwi mnie to z innego powodu jeszcze. Tak jakbym miał dwóch braciszków. Jeden to melancholijny smutas, walczący z demonami z przeszłości, skrywający tajemnice i dręczony dziwnymi lękami; drugi, to beztroski, przyjazny, radosny piesek, bez przeszłości.

Nie wiem, czy jest sens drążyć kim był i skąd pochodzi, jakie są jego losy. Rodzice czasami spekulują, próbując coś wywnioskować z jego zachowania. Możliwe, że po prostu trzeba czekać, aż się odrodzi. Aż to co było rozpłynie się, ulegnie zapomnieniu. Bo teraz to już przecież nie ma znaczenia. Jeżeli rzeczywiście zawinął kurczaka na niedzielny obiad, to przecież dawno go zjadł. No chyba, że gdzieś zakopał…

Komentarze

  1. Żal zwierząt, które wiodą samotnie tułaczkę i walczą o każdy kęs.

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie mi szkoda takich porzuconych psiakóq, sama też jednego przygarnęłam prosto z ulicy. Najważniejsze, że w końcu znalazły swój nowy dom.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty